piątek, 28 października 2016

Władcy Czterech Wiatrów. Opowieść o Drogochwarze część III

Cześć,

Przepraszam, że nie odzywałam się od tak długiego czasu. Spokojnie, nie zamierzam kończyć działalności bloga. Ale studia i nowa praca ostro dały mi się we znaki. Myślę, że w związku z moją obecną sytuacją zmuszona będę publikować posty w częstotliwości co dwa tygodnie.

Drogi czytelniku, zapraszam cię w magiczną podróż do Innych Światów!

Tymczasem Drogochwar siedział nad brzegiem Dunajca czekając na przyjaciół. Obserwował jak fale uderzają o brzeg, obmywają kamienie i jak małe rybki szybko przemykają pod wodą. Z czasem zajęcie to stało się wręcz nie do zniesienia. Dopadła go nuda tak straszliwa, że na poważnie zaczął rozważać pomysł powrotu do domu.
W rzeczywistości nie musiał czekać tak długo. Wkrótce usłyszał dobiegający z oddali śmiech. Zerwał się na równe nogi i zmrużył oczy starając się wypatrzeć przyjaciółkę.
Po stromej ścieżce szły trzy niewielkie postaci. Ich przewodnikiem, jak zauważył Drogo, był nieznajomy wysoki chłopiec. Za nim Mirva szła pod rękę z jakąś dziewczynką o niespotkanym srebrnym kolorze włosów. Zrazu poczuł niepokój i przejęła go na nowo nieufność w stosunku do elfki. Szybko przegonił te myśli. Mirva była jego przyjaciółką. Nie miała żadnego powodu by chcieć go skrzywdzić lub wydać w ręce strasznych obcych. Mimo to niepokój w sercu chłopca pozostał. Zastanawiał się dlaczego Mirva nieoczekiwanie postanowiła przyprowadzić ich tutaj, szczególnie jeśli wcześniej nie zapytała go o opinię w tej sprawie.
W czasie gdy niepokojące myśli przelatywały mu przez głowę, grupa dzieci znikła z zasięgu wzroku. Dalsza ścieżka, aż do samego brzegu, była ukryta za gęstą roślinnością.
Po kilku minutach zobaczył jak cała trójka stara się przecisnąć pomiędzy krzewami rosnącymi przy brzegu. Mówili na tyle głośno, że Drogo mógł ich usłyszeć choć nie rozumiał słów. Posługiwali się językiem elfów, którego na całym świecie zna bardzo niewielu wybranych ludzi.
Wtem jego oczom ukazała się mała, zgrabna łódka wykonana z ciemnego drzewca. Była przywiązana do liny ciągnącej się w poprzek nurtu. Dzieci wsiadły do niej i zaczęły powoli przeciągać łódkę na drugi brzeg.
Nie mogąc powstrzymać ciekawości i jednocześnie chcąc wyjść naprzeciw swoim obawom, Drogo wzleciał w powietrze aby po chwili znaleźć się tuż nad dziećmi.
W łódce siedział ten sam czarnowłosy chłopiec, którego widział wcześniej na ścieżce i młodsza od niego dziewczynka. Oczy obojga miały odcień głębokiej zieleni. Urodą natomiast dorównywali Mirvie. Nie ubrali czapek więc Drogo mógł po raz pierwszy dostrzec spiczaste końce uszu, wystające spod niesamowicie długich włosów. O dziwo uszy nie były wcale tak dziwne jak miał nadzieję, że będą. Wyglądały naturalnie, jak gdyby żadne inne uszy nie mogły pasować do tak urodziwych głów.

Mirva zobaczyła Droga nadlatującego z zachodu. Pomachała lewą ręką witając go, przy czym o mały włos nie wypuściła liny z rąk, za pomocą której można było przeciągnąć łódkę na drugi brzeg.
– Cześć! – zawołała.
– Cześć! – powitał ją Drogo.
– Poznaj Kelebrosę i Malfarosa. Przyjaciele to jest właśnie Drogochwar Płatecznik o którym wam mówiłam.
– Witaj – powiedziała srebrnowłosa elfka.
– Miło mi cię poznać Płateczniku – powiedział Malfaros.
Drogo grzecznie powitał ich raz jeszcze, choć mówiąc szczerze, bardziej niż nowymi znajomymi, zainteresowany był siłą i umiejętnościami elfki. Z uwagą przypatrywał się jej dłoniom pracującym tak szybko jak gdyby praca ta nie była wcale wymagająca. Jednak w rzeczywistości było to męczące zajęcie, któremu żadne z przeciętnych ludzkich dzieci nie mogłoby sprostać. Wody Dunajca są bowiem silne i niebezpieczne, a lina była mokra i śliska od wody.

Gdy łódka znalazła się zaledwie kilka metrów od brzegu, Mirva poczuła ostre szarpnięcie. Chwyciła mocniej linę, ale było już na to za późno.
Ostre kamienie rzeczne w przeciągu wielu lat pracy osłabiły i przetarły elfowy wyrób. W rezultacie lina pękła w najmniej pożądanym momencie.
Mirva oburącz trzymała już tylko jeden koniec liny wciąż przywiązany do brzegu. Łódka wolna od więzów łatwo poddała się prądowi rzecznemu. Jedynym, co powstrzymywało ją od odpłynięcia wraz z nurtem był mocny uchwyt dziewczynki. Lecz ten słabł w miarę jak jej siły wyczerpywały się. Przez pewien czas Malfaros pomagał jej utrzymać linę, ale Kelebrosa nie była tak odważna jak jej brat i przyjaciółka.
Młoda elfka potwornie bała się wszelkiego rodzaju niebezpieczeństw. Znajdując się w tak niewygodnej sytuacji, mając do wyboru pozostanie na niepewnej łódce lub próbę przepłynięcia rzeki wpław, nierozsądnie próbowała wyskoczyć. Nie zważała na niebezpieczeństwo na jakie naraża siebie i innych, ani nie myślała też o tym, jak niewielkie są jej szanse na pokonanie siły żywiołu. Trzęsąc się wstała i już miała wykonać pierwszy krok by skoczyć poza burtę, kiedy silne ręce objęły ją mocno w pasie i pociągnęły do tyłu. To Malfaros przewidując lekkomyślne zachowanie siostry zmuszony był puścić linę by pomóc Kelebrosie.

Drogo spanikował widząc jak siły opuszczają Mirvę. Niezdolny do ruchu jedynie patrzył na scenę rozgrywającą się przed nim, a wyraz jego twarzy ukazywał prawdziwe przerażenie.
Gorączkowo myślał „co zrobić? Co ja mogę zrobić? Zawołać dorosłych? Ale tutaj mieszkają tylko elfowie! Co jeśli coś mi zrobią? A co jeśli przybędą za późno? Co się stanie jeśli nie zdążę na czas? Jestem tylko dzieckiem! Eh! Dlaczego to się musiało stać akurat teraz? Nie ma nic co mógłbym zrobić!”.
Nagły podmuch wiatru zadął mu w twarz przerywając gorączkowy potok pesymistycznych myśli. Nie będąc pewnym czy uda mu się ta sztuczka skierował siłę powietrza w stronę elfowych dzieci.

Mirva nie zdołała utrzymać liny. W końcu siła jej młodych rak przegrała z żywiołem wody. Łódka poddała się prądom rzeki. Załoga z przerażeniem w oczach wpatrywała się w szybko oddalające się wzniesienie Doramanu.
Nieoczekiwanie dziewczynka poczuła jak otacza ją delikatny powiew wiatru. Jej stopy oderwały się od podłoża i niesiona przez wiatr Mirva znalazła się ponad wzburzonymi falami rzeki.
Spojrzała w lewo i zobaczyła, że jej przyjaciele także unosili się w powietrzu. Kelebrosa spoglądała w dół z nieskrywanym niepokojem obserwując wzburzone fale rzeki znajdujące się nisko pod jej stopami. Malfaros natomiast rozłożył szeroko ręce i z uśmiechem na ustach pozwalał wiatrom bawić się kosmykami jego ciemnych włosów.
Po prawej unosił się Drogochwar. Wyglądał jednak inaczej niż zwykle. Minę miał surową, pełną skupienia, postawą wyrażał powagę. Wydawał się być starszy i dostojny niczym młody władca czterech wiatrów.
Z pomocą płatecznika dzieci bezpiecznie znalazły się na stałym lądzie. Po chwili Drogo także do nich dołączył. Chłopiec nie czuł się zbyt pewnie, gdyż jego stopy dotykały kamieni znajdujących się na zakazanym wschodnim brzegu, gdzie mieściło się Doraman ar Alakrandiun, elfowe miasto. Bardziej niż wcześniej czuł ciężar winy po złamaniu ojcowskiego zakazu. Jednocześnie przepełniała go duma, ponieważ udało mu się uratować młodych elfów.
Mirva już otwierała usta, aby powiedzieć słowa podziękowania, ale ubiegła ją Kelebrosa, która z impetem rzuciła się na Droga przytulając go mocno.
– Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! – powtarzała wciąż i wciąż. Drżała na całym ciele i czuła, że jeśli wypuści Droga z uścisku nogi odmówią jej posłuszeństwa i upadnie. – Uratowałeś nas! – zawołała.
Policzki chłopca pokryły się szkarłatem.
– Oczywiście – powiedział, – nie ma sprawy. Naprawdę. Nie musisz mi dziękować aż tak bardzo!
Malfaros pomógł mu uwolnić się z miażdżącego uścisku dziewczynki. Starszy brat podziękował mu potrząsając jego prawą ręką, tak, jak robią to dorośli.
– To było ekstra! Jak to zrobiłeś? Wiedziałem, że płatecznicy mogą latać ale nie miałem pojęcia, że umiecie sprawić żeby inni latali.
– Hmm… Bo zwykle się tego nie robi. Znaczy się… nie to chciałem powiedzieć. Bo sami latamy, a sprawienie żeby ludzie latali, albo elfowie, albo zwykłe przedmioty unosiły się na wietrze jest dla nas tak naturalne, że nawet się o tym nie myśli. To… To jest jak oddychanie. Po prostu to robisz.
– Ekstra! Zaraz… to dlaczego nie uniosłeś nas razem z łódką?
– Nie pomyślałem o tym.
– Szkoda trochę tej łódki. Trudno, co ma być to będzie. Słuchaj, możesz to powtórzyć? Sprawić żebym latał?
Fascynująca możliwość latania pochłonęła myśli Malfarosa. Nigdy dotąd, nawet w najśmielszych snach, nie marzył o tym, że z pomocą płatecznika mógłby unosić się na wietrze. Teraz nic innego nie mogło zakłócić jego narastającej ekscytacji.
Mirva bacznie przyglądała się Malfarosowi. Odgadła jego myśli. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie odpuści tak łatwo. Westchnęła teatralnie i pokręciła głową, co zwróciło uwagę płatecznika.
– Drogochwarze, czy myślisz, że dałbyś radę powtórzyć tę sztuczkę? – zapytała Mirva. – Widzę, że nic innego nie uspokoi Malfarosa.
– Pewnie! Znaczy się, nie mam nic przeciwko. Mogę unieść cię w powietrze kiedy tylko zechcesz.
– Super! – odpowiedział elf.
– A co z wami dziewczyny? Mirvo? Kelebroso?
– Ja podziękuję – Kelebrosa pokręciła głową. – Uważam, że elfy powinny raczej trzymać się ziemi, dlatego też usiądę tu sobie i poczekam na was. Ale ty Mirvo nie krępuj się. Nikt nie dorówna mojemu bratu pod względem lekkomyślności, ale ty jesteś zawsze najwyżej dwa kroki za nim.
Kiedy skończyła mówić usiadła na spróchniałej kłodzie zniesionej przez Dunajec i skupiła całą swoją uwagę na przepływającej wodzie. Wiedziała, że zachowuje się dziecinnie i w ten sposób sprawia, że jej przyjaciele czują się niezręcznie. Mimo to nie zamierzała do nich dołączyć.
Kelebrosa stanowiła prawdziwe przeciwieństwo swojego brata, nie znosiła przygód i niebezpieczeństw. Ponad wszystko ceniła spokój, możliwość spędzania dni słuchając muzykę i podziwiając przyrodę.
– Nie patrzcie na mnie w ten sposób. Nie robię tego, aby zwrócić na siebie uwagę. Malfarosie, przecież mnie znasz. Wciąż jestem roztrzęsiona po naszej „przygodzie” i nie mam ochoty na więcej. Wolę siedzieć tutaj, przypatrując się wodzie.
Drogochwar nie wiedział jak powinien zareagować, ale gdy skierował spojrzenie na Mirvę, a ich oczy spotkały się zrozumiał, że najlepiej będzie jeśli się nie odezwie. Widocznie elfowie, podobnie jak ludzie, różnią się między sobą, a każdy z nich wyróżnia się innym podejściem do życia.
– Ok – powiedział Malfaros. – Jestem gotowy!
Elf stanął rozkładając szeroko ręce i unosząc się na palcach stóp. Mirva i Drogo roześmiali się widząc tę postawę. Malfaros spojrzał na nich spod zmarszczonych brwi. Nie zdążył zapytać o to, co ich tak rozbawiło, bo znajdował się już wysoko na niebie. Wiatr targał mu ubranie, a pod stopami nie czuł podłoża.
– Juuuhuuu! -zawołał nie mogąc powstrzymać cisnącego mu się na usta okrzyku radości. Poczuł wolność, ukrytą w prądach powietrznych. Nie miał problemów z zachowaniem równowagi. Jako elf mógł wyczuć kłębiącą się wokół magię władcy wiatrów i potrafił pokierować nią tak, aby być w stanie latać bez bezpośredniej pomocy Drogochwara. Wznosił się coraz wyżej i wyżej ignorując nawoływania przyjaciół. W końcu znalazł się tak wysoko, że mógł ujrzeć panoramę obu miast – ludzkiego i elfowego, ogromną Białą Wieżę, a nawet znajdujące się daleko na południu inne, mniejsze wieże płateczników, już nie białe ale składające się z różnych odcieni szarości. Daleko za nimi widział ciemne masywy górskie. Ponad nimi zobaczył coś niespodziewanego.
Ogromna chmura burzowa leciała w stronę północy z ogromną prędkością. Pełne błyskawic i grzmotów kotłowała się i wiła ponad szczytami górskimi. Z każdą sekundą była coraz bliżej.
– Hej! Mirvo! Drogochwarze! Chodźcie tutaj! Znaczy się, lećcie! Jakaś dziwna chmura podąża w tę stronę!
– Nic nie widzę – powiedział płatecznik.
– A ja widzę! Oczy elfa lepsze są od ludzkich. Och ! Malfarosie, to nie chmury! To przecież żmije. Lecą w tę stronę!
Wiadomość ta wtrąciła z równowag całą trójkę. Zarówno elfowie jak i płatecznik pamiętali opowieści o starożytnych potworach. Istotach które w zamierzchłych czasach panowały nad terenami Słowiańszczyzny. Budziły grozę, a ich obecność przeszywała serca strachem. Żmije mogły razić piorunami, panowały nad straszliwymi burzami i karały ludzi zsyłając klęski na ziemię. Dawno temu zostały pokonane lecz nie wszystkie wyginęły. Malfaros wreszcie zrozumiał, dlaczego wydawało mu się, że chmura się wije.
– Musimy ostrzec wszystkich – zawołał chłopiec. – Drogo! Postaw nas na ziemię, a sam leć do białej Wieży!


niedziela, 18 września 2016

Władcy czterech wiatrów. Opowieść o Drogochwarze część II

Następnego dnia znów znalazł się w pobliżu Dunajca. Dzieci ponownie spotkały się, choć nie zaplanowały tego wcześniej.
Tym razem rozmawiali dłużej, narzekali na szkołę i porównywali codzienne życie elfa i człowieka. Drogo chciał znać dokładny opis niemal każdego domostwa i zmuszał Mirvę, by opowiadała mu o codziennych zajęciach jej ludu. Dowiedział się, że elfowie budują domy jedynie z drewna lub kamienia, ściany ozdabiają rycinami i malowidłami przedstawiającymi dzieła natury. Zaciekawiło go to, że niektóre domy składają się ze ścian otaczających pojedyncze drzewo lub, że czasami ściana zastąpiona jest kilkoma gęstymi krzewami zielonymi przez cały rok. Natomiast dziewczynka była bardzo ciekawa tego, jak wygląda życie w Białej Wieży. Szczególnie zainteresowała ją historia Ptasznika. Współczuła staruszkowi i chciała go poznać mając nadzieję, że zdoła nauczyć ją języka ptaków.

Dzieci kontynuowały znajomość widując się niemal codziennie przez kolejnych siedem dni. Ósmego dnia Drogo pojawił się na umówionym miejscu ale nikogo nie zastał.
Była to dość niespodziewana sytuacja. Wcześniej, gdy zjawiał się nad brzegiem rzeki, Mirva już od dawna na niego czekała. Siedziała na skałach i zabijała czas rzucając do wody kamienie, obserwowała kręgi i fale powstałe wskutek tych działań. Chłopiec nie miał jeszcze okazji zobaczyć w jaki sposób elfka pokonuje nurt rzeki. Po części dlatego, że nie chciał tego przegapić, zdecydował się poczekać na nią.
Żywiąc nadzieję, że przyjaciółka niedługo przyjdzie, Drogo usiadł na zimnych kamieniach i wzorem Mirvy wrzucał małe kamyki w wodną toń.

W grodzie elfów, nazywanym przez nich samych Doraman ar Alakrandiun, czyli Krajem na Wzgórzu ponad Wartką Rzeką, Mirvornmanel skradała się idąc bocznymi uliczkami. Miała nadzieję, że uda jej się przejść przez bramę niezauważoną.
Jej rodzice dobrze wiedzieli z kim córka spędza ostatnio całe popołudnia. Nie było też dla nikogo tajemnicą, że Mirva zaprzyjaźniła się z płatecznikiem.
Elfowie rzadko zadawali się z ludźmi. Woleli trzymać się z daleko, żyjąc w obrębie własnych niewielkich miast. W miejscowości tej, położonej nad rzeką Dunajec, niechęć ludzi do elfów i elfów do ludzi przybrała kolosalne rozmiary. Najmłodsi mieszkańcy grodu (czyli ci, którzy nie ukończyli jeszcze pięćdziesięciu lat) jeszcze nigdy nie mieli okazji porozmawiać z człowiekiem. Z tego powodu, gdy rozeszła się wieść, że młoda elfka z Klanu Mrocznych zdołała zaprzyjaźnić się ze śmiertelnikiem, Mirva znalazła się w potężnych tarapatach. Teraz niemal każde dziecko żyjące w Doraman chciało spotkać płatecznika. Często nagabywano Mirvę, zmuszając ją do snucia długich opowieści o życiu śmiertelników lub do składania obietnic, że pewnego dnia przyprowadzi obłocznika do miasta.
Dziewczynka bardzo by się ucieszyła gdyby Drogo mógł na własne oczy zobaczyć Doraman, ale chłopiec wydawał się być niechętny gdy mu to zaproponowała. Powiedział, że z powodu zakazu ojca nie może przekraczać rzeki. Mirva wiedziała, że przemilczał pewne rzeczy i w całej sprawie kryła się jakaś głębsza historia. Nie chciała martwić Drogochwara, dlatego milczała cierpliwie czekając, aż sam jej wszystko wyzna.
Tak też znalazła się w wąskim przejściu pomiędzy Wierzbowym Domem a mieszkaniem Girith-Lhach. Przed nią leżała główna ścieżka wyłożona kamieniami rzecznymi. Po drugiej stronie ścieżki, naprzeciw miejsca, gdzie ukryła się Mirva, stał posąg przedstawiający śpiewającego elfa, którego imię dawno już zapomniano. Marmur obrośnięty był krzewami malin, obok rosły dwa dumne dęby, zasadzone szesnaście lat temu. Za nimi natomiast znajdował się cel dziewczynki, czyli niewielka furtka, rzadko używana i widoczna tylko dla tych, którzy wiedzieli gdzie jej szukać.
Aby wyjść poza mur, Mirva musiała przekroczyć ścieżkę, a następnie ominąć posąg i krzewy. Problem polegał na tym, że u stóp posągu siedziała srebrnowłosa dziewczynka grająca na flecie. Była to Kelebrosa, bliska przyjaciółka Mirvy. Dziewczynka widocznie czekała na nią, a Mirva nie miałaby nic przeciwko zabraniu jej ze sobą. Kelebrosa była osobą miła, o łagodnym usposobieniu. Potrafiła śpiewać tak pięknie, że nawet ptaki milkły by posłuchać jej głosu. Mirva byłaby niesamowicie dumna mogąc pochwalić się znajomością z taką osobą. Niestety Kelebrosa miała starszego brata o imieniu Malfaros. Miał on nieznośny, rządny przygód charakter. Imię dobrze oddawało jego osobowość, w języku elfów „Malfaros” oznacza „Złoty Myśliwy”. Jak się okazało chłopiec rzeczywiście zasługiwał na to miano. Jego umiejętności w łucznictwie i sokoli wzrok były niedoścignione. Jednocześnie życie w mieście Doraman, gdzie otaczali go sami elfowie, było dla niego stanowczo za nudne. Chciał za wszelką cenę poznać płatecznika, ponieważ to nieco odmieniłoby codzienną rutynę. Mirva miała przeczucie, że nie wyniknie nic dobrego z tego spotkania. Dotąd udawało jej się uciec od Malfarosa, podejrzewała jednak, że jej szczęście niedługo przeminie.
Upewniła się, że nie dostrzega nikogo w pobliżu. Wzięła głęboki wdech po czym wypuściła powietrze z płuc. Wyszła na ścieżkę. Drogę do posągu pokonała biegnąc, a tam chwyciła Kelebrosę za rękę, zmuszając ją do przerwania gry i razem zanurzyły się pomiędzy krzewy malin.
– Mirva! – krzyknęła widząc znajomą postać. – Dobrze, że cię spotkałam! Wiedziałam, że tu będziesz. Muszę ci powiedzieć…
Nie dane jej było dokończyć ostatniego zdania. Z nieba spadł jej brat zagradzając wyjście. Za nim na ziemię spadło kilka dębowych gałązek i liści.
– Cześć dziewczyny – powiedział. – Gdzie idziecie?
– Pytasz jakbyś nie wiedział – odparła Mirva. Po czy dodała – Ok. Poddaję się, możesz iść ze mną. Ty też Kelebroso. Malfarosie, ostrzegam cię, Drogochwar jest zwykłym ludzkim chłopcem, nie strasz go i nie zamęczaj niepotrzebnie. Nie chcę żeby pomyślał, że wszyscy elfowie mają bzika jak ty. Kelebrosa pójdzie z nami, może to ostudzi twoje zapędy.
Malfaros wygiął usta w podkówkę.
– Rany, Mirvo ale przynudzasz. Ile ty masz lat? Nie udawaj dorosłej dzieciaku. Chodźmy już! Jeśli chciałbym słuchać wykładów zostałbym w domu.
Chłopiec jako pierwszy wyskoczył na zewnątrz. Mirva uznała za bezsensowne pytać skąd zna położenie tajnej furtki i cicho podążyła za nim.

sobota, 10 września 2016

Władcy czterech wiatrów. Opowieść o Drogochwarze część I

Z odległych szczytów Tatr, wysokich i groźnych, spływa wartki potok górski. Przecina on Polskę południową swoimi bystrymi wodami, a nazywany jest Dunajcem. Tam, gdzie wody tej rzeki są szerokie, krajobraz pozbawiony jest widoku gór, a zamiast nich oko cieszą liczne wzniesienia, pagórki żywe i zielone, brązowe kolory pól uprawnych i tajemnicze cienie lasów sosnowych, leży stare miasto. Strzeże go Biała Wieża, której dach, szary i niebieski zarazem, sięga wysoko do puszystych obłoków nieba.
Mieszkańców Białej Wieży zwą Władcami Czterech Wiatrów. Są to ludzie obdarzeni mocą rozkazywania wiatrom którzy, choć pozbawieni są skrzydeł, potrafią latać wyżej niż orły i szybciej od jastrzębi. Czasem, gdy spojrzy się w górę, między puszystymi obłokami nieba można dostrzec ich radosne sylwetki.
Pomiędzy samymi władcami istnieją trzy przydomki. Ci, którzy urodzili się w zimie nazywani są płatecznikami, urodzeni w lecie – obłocznikami, natomiast ci, którzy narodzili się jesienią lub wioną nazwani zostali chmurnikami. Nikt oprócz samych władców nie rozumie dlaczego tak jest, z tego powodu przyziemni (czyli ci spośród ludzi, którzy nie potrafią wzbić się wysoko ponad chmury i podróżować z wiatrami) często nazywają wszystkich władców wiatrów obłocznikami.

Z tego miejsca właśnie zaczyna się ta oto historia.

Pewnego czerwcowego popołudnia, w dniu ciepłym i bezchmurnym, mały chłopczyk siedział na parapecie okna i nogami wymachiwał nad ogromną przepaścią. Imię dziecka brzmiało Drogochwar, co w starej mowie Słowian znaczy „cenne słońce”. Takie dziwne imiona nosiło wielu Władców Czterech Wiatrów, zarówno tych młodych jak i starych. Za nim, w obszernym pokoju o błękitnych ścianach siedział przy biurku ojciec jego – Pomian, czyli „Echo”.
Mężczyzna zajmował się licznymi papierami i mruczał pod nosem niezrozumiałe wyrazy. Co jakiś czas podchodził do rzędów półek, którymi zastawiona była południowa ściana. Znajdywały tam swoje miejsce książki, jedne stare i zakurzone, inne całkiem nowe, o błyszczących jeszcze okładkach, a także tajemnicze przedmioty o mniej lub bardziej znanej funkcji. Były tam na przykład dwa zegary, z których jeden nie wskazywał godziny. Na drugiej półce od dołu leżał zepsuty wiatraczek w kolorach tęczy; na innej – przyciski do papieru w kształcie wróbli i skowronków. Była też tam drewniana figura wyciosana z jasnego drewna przedstawiająca białego orła w locie, a także trzy długie i szerokie laski na których zapisane były liczby i słowa w niezrozumiałym języku. Nazywały się Rebaszami, a przedstawiały stary kalendarz, od dawna już nie używany na ziemiach Dawnych Słowian.
Niezbyt obchodziły młodego bohatera te dziwny. Wszystkie te przedmioty znał aż nazbyt dobrze. Serce jego ciągnęło do świata za oknem. Tam przyjemny wiaterek bawił się liśćmi wysokich drzew i poruszał świerkowymi igłami, a wesołe promienie słoneczne oświetlały dachy odległych kamienic i domów gdzie mieszkali ludzie przyziemni.
Nęcił Drogochwara wiatr i obietnica zabawy, którą przynosił. Zdawał się mówić „Choć! Choć do nas! Pofruńmy razem, ponad zielonymi koronami drzew. Rozbudźmy ptaki! Zabawmy się czapkami robotników, co w polach ciężko pracują! Lećmy! Lećmy! Razem!”. Lekkie wichry mierzwiły złotobrązowe loki na głowie i szarpały za lekki materiał ubrania.
Co jakiś czas Pomian zerkał na syna, jak gdyby odgadł jego myśli (a może sam usłyszał kuszący zew wiatru?) i powiedział tak.
– Leć chłopcze mój miły! Zabaw się, póki możesz wolnym jak wiaterek być. Lecz nie oddalaj się zbyt daleko od Białej Wieży. Wróć przed zachodem słońca.
Chłopiec uszczęśliwiony tymi słowami już szykował się do lotu, lecz ojciec zatrzymał go i przestrzegł.
– Pamiętaj także, aby nie zbliżać się do grodu, co leży na wschodnim brzegu Dunajca. Mieszkają tam elfowie, a ja nie chcę byś się z nimi zadawał. Jest to okrutny lud więc bałbym się o twoje bezpieczeństwo. Mówiłem ci to już nie raz i mówię to teraz. Trzymaj się z dala od elfów!
Tak powiedział Pomian, a że powtarzał to niemalże codziennie, jego syn z trudem powstrzymał pełne znudzenia westchnienie. Drogo wiedział, że płatecznicy nie przepadają za rasą elfów, lecz nikt nigdy nie wyjaśnił mu dlaczego. Z tego też powodu, choć przestrzegał zakazów dorosłych, nie traktował ich poważnie.
- Dobrze tato! – powiedział, po czym dodał – to cześć! Do zobaczenia! – ostatnie zdanie wykrzyczał tuż przed skokiem w przepaść. Ponieważ chłopiec był płatecznikiem, nie groził mu upadek z wysokości. Poszybował wraz z wiatrem pod błękitnym niebem. Leciał tak wysoko, że dla przyziemnych istot spoglądających w górę, zdawał się być ledwie małą, czarną kropką na jasnym tle.
Drogochwar na zmianę to wzlatywał wysoko to znów zaniżał lot strasząc gołębie plotkujące na gzymsach starych kamienic i na brązowych szczytach kominów. Nagle usłyszał czyiś głośny śmiech. Choć rozglądał się uważnie na boki nikogo nie zobaczył. Wtem spojrzał w górę i jego błękitne oczy spotkały oczy brązowe, należąc do Lubomira, jego sąsiada z Wieży. Starszy chłopiec leciał wraz z Dobrozvarą, złotowłosą dziewczynką, której to śmiech usłyszał Drogo.
Wciąż się śmiejąc dziewczynka nieoczekiwanie zanurkowała pomiędzy dachy domów strasząc przechodniów na wąskich ulicach miasta. Chłopcy roześmiali się widząc tę psotę i jak najszybciej uciekli przed gniewem dorosłych.
Niedługi czas Drogo leciał z nimi, rozstali się nad parkiem. Lubomir wleciał między drzewa potrącając liście i łamiąc gałązki. Dobrozvara pomachała na pożegnanie chłopcu, po czym podążyła śladem Lubomira, śmiejąc się i robiąc straszliwy raban, gdy wskutek nieuwagi wleciała prosto w pień starej brzozy.
Drogochwar nie czuł chęci dołączenia do zabawy dlatego poleciał dalej nie oglądając się za siebie. Na końcu ścieżki znalazł niedużą fontannę, z której wesoło tryskały strumienie co chwilę przybierając inny kształt. Chłopiec usiadł na gałęzi pobliskiego dębu aby odpocząć przez chwilę. Miał stamtąd widok doskonały. Mógł obserwować wróble bawiące się w wodzie i obmywające swoje szare grzbiety. Obok płatecznika przysiadł stary dzięcioł i strosząc piórka przypatrywał się dziwnemu przybyszowi, który latał nie mając skrzydeł.
Ptaki nie bały się płateczników, nawet nieufni drapieżcy, tacy jak sokoły i jastrzębie, chętnie towarzyszyły podniebnym ludziom. Nie odczuwały z ich strony zagrożenia, a nawet lubiły ich towarzystwo. Kilku obłoczników żyło w towarzystwie ptaków, a wielu innych budowało dla nich małe domki, które następnie wieszano przy wielkich i nierzadko pięknie zdobionych oknach. Nic więc dziwnego w tym nie było, że dzięcioł uznał Droga za godne siebie towarzystwo.
Chłopiec przypomniał sobie historię Ptasznika i zaniepokoił się wielce. Ptasznikiem dzieci nazywały nieco szalonego obłocznika mieszkającego na najwyższym piętrze Białej Wieży. Żył będąc stale otoczony ptakami. Plotka głosiła, że niemalże zapomniał już ludzką mowę. Czasem można było usłyszeć jego śpiew, przypominający bardziej ptaka niż człowieka.
Pewnego razu Pomian przyprowadził syna do domu Ptasznika. Tam chłopiec zobaczył siwego starszego pana na głowie którego rodzina wróbli uwiła sobie gniazdko. Na prawym ramieniu siedział gołąb, lewe pokryte było piórami pochodzącymi od rozmaitych gatunków ptaków. Chłopiec tamtego dnia bardzo się przestraszył tego dziwnego władcę wiatrów, jednak z czasem, kiedy nieco podrósł, myśl o nim wywoływała w nim jedynie śmiech.
Nie chcąc by i z niego naśmiewano się tak, jak ze staruszka, Drogo czym prędzej zeskoczył z gałęzi i porzucając towarzystwo dzięcioła, wzbił się wysoko w powietrze. Chłopiec początkowo miał zamiar wrócić do domu, lecz w oddali zobaczył biały brzuszek jaskółki. Nie namyślając się długo podążył śladem ptaka. Nie zauważył tego momentu w którym oddalił się zbyt daleko od domu. Spojrzał w dół, ale nie widział już pod sobą ani charakterystycznej czerwonej dachówki, ani nawet jednego szarego dachu. Zamiast tego zobaczył wysoki wał burej ziemi pokrytej zieloną trawką. Wzdłuż szczytu biegła ścieżka porośnięta wszelkimi chwastami, widać z rzadka używana. Nad nią to zawisł obłocznik i spojrzał na krajobraz przed sobą.
Za wałem rozciągała się dolina przepełniona bujną zielenią. Rosło tu, prócz traw, wiele krzewów i krzewinek, a także wysokich drzew sosnowych. W dole dostrzec można było rzekę Dunajec, której wody bystre, groźne i szerokie nie przecinał żaden most w zasięgu wzroku.
Lecz to nie Dunajec przykuł uwagę chłopca. Za wodą, na wschodnim brzegu, leżało ogromne wzgórze, którego strome krawędzie stanowiły nie lada wyzwanie dla śmiałka, który odważyłby się na nie wspiąć. Aczkolwiek wątpliwe, by ktokolwiek ze śmiertelnych, zdołałby się porwać na podobny czyn, ponieważ na wzgórzu tym leżał elfowy gród.
Drewniane domy otoczony były wysokim murem zbudowanym z kamieni rzecznych o różnorodnych kształtach. Drogo nie mógł dostrzec furtki, która pozwalałaby na wejście do tego przesiąkniętego magią i tajemnicami miejsca. Jego bystre oczy mogły za to dostrzec ścieżkę pokrytą żwirem i piaskiem prowadzącą od zachodniej strony muru do niemal niedostrzegalnych z oddali schodów znikających pod gęstwiną krzewów i różnorodnych drzew strzegących brzegu.
Chłopiec przypatrywał się kamiennemu murowi przez bardzo długi czas nie mogąc zmusić się do odejścia. Chociaż wiedział, że nie powinien tu być, mówił sobie; „to nic, przecież nie przekroczyłem rzeki. Tata mówił jedynie, że nie wolno mi przechodzić na drugi brzeg, ale nigdy nie wspominał, że nie mogę sobie popatrzeć na to miejsce z oddali. Ach! Jak bardzo chciałbym móc odwiedzić to miejsce i zobaczyć ukryte przed wzrokiem ciekawskich domostwa elfów. Chciałbym też zobaczyć prawdziwego elfa, chociaż raz!”.
Jakaś dziwna siła nakłaniała chłopca, by przekroczył rzekę, lecz strach zasiany przez zasłyszane opowieści o plemieniu elfowym utrzymywał go w miejscu. Dorośli rzadko rozmawiali o elfach, a jeśli już, to zwykle były to przestrogi i nakazy unikania tajemniczych istot. Dlatego dzieci stworzyły własną ich wizję, opartą głównie na strachu przed nieznanym i na zasłyszanych fragmentach rozmów starszych. Wyobrażano sobie elfów jako okrutników, o dziwnych twarzach, zwykle z ostrymi podbródkami i nie wiadomo czemu, wystającymi kośćmi policzkowymi. W wizji tej nie należy zapomnieć o charakterystycznych dziwnych uszach – spiczastych i bardzo długich. Wyobrażano sobie także, że każdy elf obowiązkowo trzyma przy sobie miecz lub jakiś inny rodzaj ostrej broni. Małym obłocznikom elfowie wydawali się niebezpieczni i straszni, ale jednocześnie w pewien sposób interesujący.
Prawdę mówiąc nikt, nawet starcy, nie pamiętają już skąd wzięła się ta niechęć i strach przed elfami. Jednak, z powodu zwyczaju, a także pewnego rodzaju przezorności, nie zbliżali się do nich, chyba, że okoliczności ich do tego zmuszały.
Plusk! Plusk! Plusk!
Odgłos ten wyrwał płatecznika z zamyślenia. Przysłuchał się ostrożniej otaczającym go głosom. Plusk! Usłyszał wyraźnie odgłos kamienia wpadającego do wody. Ktoś był w pobliżu. W dodatku po zachodniej stronie, czyli nie daleko od miejsca w którym on sam, Drogo, przebywał.
Nowina ta wywołała w sercu chłopca niepowstrzymaną ciekawość, którą nie zwyciężyłby nawet najpotężniejszy argument ostrzegający przed niebezpieczeństwem.
Cicho podkradał się, lecąc nad gałązkami krzewów, przeciskając się między liśćmi i pachnącymi kwiatami młodych drzew. Silny wiatr rzeczny dął mu w twarz, zmuszał do mrużenia oczu i mierzwił włosy, ale dzięki temu obcy nie mógł poczuć jego zapachu ani usłyszeć dźwięków które by go zdradziły. Wiele jest istot, które mają uszy wrażliwsze na dźwięki od sowy i nosy lepsze od psów myśliwskich. Źle by się stało, gdyby taka istota złapała małego chłopca na szpiegowaniu.
Rzeczywistość okazała się bardzo rozczarowująca. Na brzegu rzeki stała niewielka należąca do dziecka postać puszczająca kaczki na wodzie.
Kiedy Drogochwar zbliżył się do brzegu, gdzie nie chroniły go gałęzie porośnięte gęstym listowiem, dostrzegł, że osoba ta była niską dziewczynką, zapewne niewiele starszą od niego. Na głowę miała naciągniętą czapkę w brązowym kolorze, z szaro-białym ptasim piórem wystającym zza ciemnego koloru wstążki. Czapka wyglądała jak jedna z tych, należących do myśliwych żyjących w czasach, gdy królowie jeździli konno i mieszkali w wielkich, zimnych zamczyskach już dawno po padłych w ruinę. Włosy dziewczynki były ciemne, w kolorze żyznej ziemi i zaplecione w gruby warkocz sięgający bioder. Drogo jeszcze nie widział nigdy osoby o tak długich włosach.
Nieznajoma stała z pochyloną głową, rozglądając się wokół, jakby szukała czegoś co zgubiła między szarymi kamieniami zaścielającymi zarówno głębokie koryto rzeki jak i pobliskie plaże. Kamienie te były różnorakiej wielkości i kształtu. Jedne były małe, drobne niczym ziarenka ryżu, inne natomiast wyglądem przypomniały szary, płaski dysk. Niektóre były wielkie niczym głowa rosłego człowieka, a inne jeszcze, choć nie większe od pięści, miały ostre krawędzie zdolne przeciąć twardą podeszwę buta.
Nagle dziewczynka schyliła się i wybrała nieduży, płaski kamyk. Przybrała dziwną postawę, stojąc bokiem w stosunku do pływów rzeki zgięła nogi w kolanach i uniosła do wysokości bioder prawą rękę, w której trzymała tenże kamień. Zamachnęła się i rzuciła go na wodę, a ten odbił się od powierzchni raz, drugi, trzeci… Drogo doliczył się dziesięciu odbić zanim kamień zatonął. W osłupieniu rozchylił usta, mimo woli podziwiając zdolności dziewczynki. Jemu nigdy jeszcze nie udało się wypuścić ani jednej kaczki.
– Hej! Jak to zrobiłaś? – odezwał się do niej, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, co robi.
Dziewczynka odwróciła się i spojrzała na Droga spod zmarszczonych brwi. Chłopiec patrzył na nią oniemiały. Po raz pierwszy w życiu zobaczył tak ładną osobę. Był tak zaskoczony jej wyglądem, że zdołał odezwać się dopiero po kilku minutach, które wtedy zdawały się trwać nieskończoną ilość godzin.
– Przepraszam! Przepraszam, że cię przestraszyłem. I że się skradałem… i w ogóle za wszystko. Nie chciałem ci przeszkadzać. Ja… po prostu ja… Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła – chłopiec pogubił się w swoich własnych myślach i przez to niemal zapomniał co chciał powiedzieć na początku. Mamrotał jeszcze przez chwilę pod nosem niezdarne przeprosiny po czym zamilkł.
– Nie martw się. Nie jestem na ciebie zła. Zwyczajnie mnie zaskoczyłeś. Mógłbyś tu przyjść to porozmawiamy. Ale nie leć! Po prostu podejdź używając nóg. Bo możesz chodzić, prawda? Przepraszam, że o to pytam. To pierwszy raz kiedy spotykam władcę czterech wiatrów. Poza tym nie wiem nic o was.
– Mogę chodzić – odpowiedział Drogo.
Jakby na potwierdzenie swoich słów stanął na ziemi. Już miał zrobić pierwszy krok naprzód kiedy niezdarny podmuch wiatru potrącił go i chłopiec upadł, boleśnie obijając się o ziemię. Dziewczynka zaśmiała się widząc to zdarzenie lecz zaraz zreflektowała się i podbiegła do niego oferując swą pomoc.
– Podaj rękę! – mówiąc to wyciągnęła własną, lewą dłoń i pomogła mu wstać.
Uśmiechając się schowała do pochwy przy pasku niewielki nóż, który dotąd trzymała w prawej dłoni. Na widok srebrnego ostrza chłopiec przeraził się, pobladł i odstąpił na krok. Dziewczynka wcale nie przejęła się jego reakcją, zachowywała się tak, jakby nic niezwykłego się nie stało.
– Jestem Mirvornmanel, córka Tuldo. A ty?
– Ja… ja… – słysząc to obco brzmiące imię chłopiec przeraził się jeszcze bardziej. Nie mógł wydusić z siebie nawet jednego słowa. W końcu, jąkając się potwornie, wydukał swoje imię.
– J-j-jestem P-Płatecznik D-D-Drogochwa-a-r
– Drogochwar? Dobrze wymówiłam twoje imię? Brzmi strasznie zabawnie.
Ten komentarz, zasłyszany z ust tej dziwnej dziewczynki, wydawał się być obelgą, a to rozgniewało Droga tak bardzo, że zapomniał na chwilę o strachu.
– Nie jest wcale zabawne! To normalne imię! A zresztą, Mirvornmanel nie jest wcale lepsze. Moje imię przynajmniej coś znaczy, a nie.. a nie jest takie bez sensu jak twoje!
– Moje też coś znaczy ale nie powiem ci co, bo pochodzi ono z języka elfów. Natomiast twoje imię powinno znaczyć… hmmm… nie znam zbyt dobrze starosłowiańskiego ale „drogo” chyba znaczy „cenny”, tak?
Chłopiec nerwowo skinął głową w odpowiedzi.
– Hmm… hmm… – głośno zastanawiała się Mirvornmanela. – Nie mogę sobie przypomnieć znaczenia słowa „chwar”. To na pewno jest słowiański? – zapytała.
– Nie jest – odpowiedział Drogo, dumny że może pochwalić się wiedzą. – „Chwar” to słowo pochodzące ze staroirańskiego. Znaczy „słońce” lub „blask” – wyrecytował z pamięci wykład ojca.
– Ha! Więc masz na imię „cenne słońce”, tak? I mówisz, że moje imię jest zabawne? Hahaha!
Dziewczyna śmiała się tak mocno, że aż przewróciła się na ziemię. Trzymając się za brzuch nie mogła przestać się śmiać.
– I z czego się śmiejesz? Nawet nie chcesz zdradzić znaczenia swojego imienia! Założę się, że jest znacznie głupsze od mojego.
– Masz rację, ono rzeczywiście jest jeszcze bardziej dziwaczne. Dlatego ci nie powiem!
– To nie fair!
– I co z tego? Fair czy nie fair, takie jest życie, że nie wszystko, co nas spotyka jest sprawiedliwe. Co do mojego imienia… Myślę, że Mirvornmanel jest za długie i za trudne dla ciebie. Możesz mi mówić Mirva. Tak większość elfów w osadzie na mnie woła.
– Ok. Niech będzie Mirva. Ty więc możesz mi mówić Drogo. Zaraz, czekaj… Mieszkasz w osadzie? Znaczy się, na wzgórzu, za murem? O tam! – mówiąc to wskazał palcem w kierunku grodu gdzie mieszkają elfowie.
– A gdzie mam mieszkać jak nie tam? Przecież jestem elfem!
– Elfem? Ale…
Drogo zilustrował spojrzeniem Mirvę. Dziewczynka wcale nie wyglądała jak elfka. Uszy co prawda miała schowane, więc nie mógł ich zobaczyć. Poza tym miała przy sobie broń (płatecznik wzdrygnął się na samą myśl o lśniącym ostrzu) jak elfowie z opowieści. Na dodatek była dziwacznie ubrana, niepodobnie do ludzi z miasta. Była mimo wszystko stanowczo za ładna na elfa! Ostatnie zdanie wypowiedział na głos.
– Za ładna? Elfy są według ciebie brzydkie? Skąd ci to przyszło do głowy? Elfowie brzydcy? Dobre sobie! Jeszcze nigdy nie widziałam brzydkiego elfa, a przecież żyję widząc codziennie spiczaste uszy. Więc jak według ciebie powinien wyglądać elf?
– No… Mają strasznie długie uszy! I takie śmieszne kanciaste policzki. Kości twarzy są prawie widoczne spod skóry, która łuszczy się i jest obrzydliwa. Mają też ostro zakończone brody, wielkie oczy i szpony zamiast paznokci.
Słysząc ten opis dziewczynka znowu zaczęła się śmiać.
– Co za głupoty! – powiedziała wesoło.
Mirva wybrała kolejny kamień i rzuciła, ale ten jedynie opadł na dno z głośnym pluskiem.
– Co mi jeszcze powiesz o elfach?
Chłopiec milczał. Wszystkie znane opowieści o tych istotach wydały mu się teraz strasznie głupie. W końcu, po tym jak Mirva zdążyła wypuścić na wodę trzy kolejne kamienie, odezwał się.
– Elfy są dobrymi wojownikami.
Wypowiedziane przez niego zdanie brzmiało bardziej jak pytanie skierowane do Mirvy. Elfka poczuła, że powinna odpowiedzieć na to pytanie szczerze.
– To prawda. Większość elfów jest niezła w sztukach walki. W szczególności elfowie z Mrocznego Klanu. Ale nie wszystkich to dotyczy. Ja na przykład jestem w tym beznadziejna.
Kiedy już zaczęła mówić o tym, co ją martwi, żal i rozgoryczenie – uczucia przed którymi uciekła chroniąc się w tym miejscu, na nowo opanowały je serce.
– Dlatego tu przyszłam. Powinnam iść na trening z mistrzem Aratagorem, ale jaki w tym sens skoro nie potrafię nawet zachować równowagi podczas walki? W ogóle nie potrafię! Elfowie powinni umieć dobrze śpiewać, ale ja brzmię jak wyjący kot. Nie umiem narysować prostego kubka, nie mówiąc już o tym, że nie wiem jak spisać swoje myśli, jak robią to pisarze. Nic nie umiem! Co ze mnie za elf, skoro nie potrafię nawet ułożyć prostego wiersza?
Słysząc te skargi chłopiec pomyślał, że elfowie nie są wcale tacy źli, jak ich opisywano w Białej Wieży. Przynajmniej plotki, które znał, z pewnością nie dotyczyły tej jednej elfki stojącej przed nim. Drogo zmuszony był przyznać, że choć Mirva łatwo sięgnęła po nóż mając do czynienia z obcym przybyszem, jest właściwie sympatyczna i przyjacielska. Słysząc jej nieskończone pretensje do samej siebie poczuł, że jest mu żal tej dziewczynki, która myśli o sobie jak o gorszej od innych. Drogochwar nie znał tego uczucia i czuł się głupio z tego powodu.
– Jesteś całkiem niezła w rzucaniu kamieniami – powiedział napędzany chęcią pomocy i uczuciem sympatii, które nagle zrodziło się w jego sercu. Coś podpowiedziało jego duszy, że stanął właśnie przed możliwością zawarcia wspaniałej przyjaźni, która z pewnością przetrwa wiele długich lat. O ile tylko uda mu się wykorzystać szansę daną mu przez los.
– Ja w ogóle nieźle rzucam różnymi przedmiotami, nie dotyczy to tylko kamieni. Prawie nigdy nie chybiam celu. Ale co mi po takiej umiejętności skoro nie umiem walczyć? W tym wypadku jest to umiejętność całkowicie zbędna.
– Przykro mi, bo nie mogę ci pomóc.
– Bzdura! Niby czemu jest ci przykro? Nie powinny cię obchodzić problemy nieznajomych ludzi. Nie przejmuj się mną. Zachciało mi się wylewać swoje żale przed dopiero co poznanym człowiekiem. Lepiej będzie jeśli nauczę cię puszczania kaczek. Chciałeś się tego nauczyć, prawda?
Drogo przytaknął jej słowom i chętnie wykorzystał możliwość nauczenia się nowej sztuczki. Dziewczynka okazała się być dobrą i cierpliwą nauczycielką. Mimo to kamień zaledwie trzy razy odbił się od wody.
Dzieci bawiły się tak dobrze, że zupełnie straciły poczucie czasu. Widząc pierwsze promienie zachodzącego słońca Drogo, nieco spanikowany, szybko pożegnał nową znajomą i wrócił do Wieży.
W domu nie powiedział nic ojcu na temat nowej znajomości. Czuł się źle z tego powodu. Chociaż nie okłamał Pomiana, zatajanie prawdy nie wydawało się wcale lepsze. Wiedział jednak, że Pomian nigdy nie zaakceptowałby tej przyjaźni.

Witam na blogu Inne Światy!

"Zakładam bloga" - w mojej głowie zdanie to brzmi tak abstrakcyjnie, że obawiam się wypowiedzieć je na głos. Przez wiele miesięcy przekonywałam się do tego pomysłu. Wszystkie argumenty za i przeciw zostawiły wyraźny ślad zarówno na moim umyśle jak i na mojej duszy.

Będę z wami szczera, z wami wszystkimi którzy przypadkiem odwiedziliście tego bloga. Boję się. Ogarnia mnie panika na myśl o tych, którzy zechcą przeczytać skrawki twórczości które zdecyduję się tutaj umieścić. Strach przenika moje ciało, kiedy pomyślę o krytyce na jaką narażam samą siebie, ale to właśnie krytyki poszukuję. Chcę aby mnie skrytykowano, aby wytknięto mi moje błędy. Inaczej nie rozwinę się, niczego nie stworzę i moja obecność na tym świecie przejdzie niezauważona. 

Blog ten dedykuję samej sobie. To blog o mnie, a dokładniej o wytworach mojej wyobraźni. Zamierzam publikować opowiadania, których jestem autorką, i fragmenty książki którą próbuję napisać. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się je wydać. Z drugiej strony, przecież wszystkim wiadomo co mówią o nadziei...

Zapraszam więc Ciebie drogi czytelniku do tej bezdennej króliczej dziury. Być może znajdziesz tu swoją krainę czarów.

Pozdrawiam,
Ana